Na mój powrót do blogowania rzuciłam sobie jako rękawice temat trudny, skomplikowany i często nieoczywisty. Tylko czym byłaby moja blogowa misja, jeśli nie wielkim wyzwaniem by stawiać czoła właśnie tego typu zagadnieniom? Dzisiaj, z dala od psychologicznego żargonu, naukowego zadęcia i masy skomplikowanych badań (choć w dalszych wpisać o tematyce depresji trochę Wam ich przemycę) zapraszam do wspólnego rozpracowania pułapek diagnostycznych w rozróżnianiu chandry i melancholii od depresji.
Tak mi się nie chce…
Każdemu z nas zdarza się wpadać w pewnego rodzaju dołek, kiedy czujemy się rozmemłani do tego stopnia, że nic nam się nie chce. Na kilka dni potrzebujemy totalnie wyłączyć się z pewnych aktywności, po marudzić odrobinę (a drobiny potrafią być i małe i duże), wyspać się porządnie, przeleżeć cały dzień w łóżku oglądając seriale, nie mieć chęci na spotkania towarzyskie i co tu dużo gadać: nie robić absolutnie nic produktywnego. Często nawet pada wtedy takie stwierdzenie „u mnie dziś totalna depresja„, albo „dopadła mnie jesienna deprecha„. I to jest jak najbardziej OK (co prawda nie te stwierdzenia bo je uważam za nierozsądne i krzywdzące w kierunku osób z prawdziwą depresją), jeśli nie jest to stan permanentny, czyli nie powtarza się cyklicznie w krótkich okresach czasu. Pisząc „krótkich” mam na myśli sytuacje, gdzie coś takiego ma miejsce raz w tygodniu, raz w miesiącu i taki stan rzeczy utrzymuje się dłużej niż trzy miesiące. Taka chandra może być dla niektórych sposobem na ładowanie baterii co z pewnością wpływa pozytywnie na procesy poznawcze. Procesy poznawcze (a miało być bez żargonu!) to nic innego jak uwaga, pamięć, kontrola poznawcza, percepcja, myślenie i język – rozwinę to jeszcze w osobnym wpisie bo będziemy dużo o tym gadać na tym blogu w kontekście różnych zaburzeń.
Wróćmy do ładowania baterii i stwierdzenia, które przed chwilą padło „wpływa pozytywnie”. To bardzo ważne, jeśli obserwujecie lub podejrzewacie o depresję kogoś z waszych bliskich. Często takiego wyobcowania potrzebują np. introwertycy lub ludzie twórczy i łatwo to pomylić właśnie z depresją. To stwierdzenie nie oznacza, że wśród introwertyków nie ma cierpiących na depresje, ale nigdy nie należy koncentrować się na wybiórczych wydarzeniach ale oceniać całokształt funkcjonowania danego człowieka. Opisałabym to na przykładzie młodej mamy, która wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim. Jej etat nie kończy się po wyjściu po ośmiu godzinach z pracy, ale w domu czekają na nią kolejne obowiązki związanie nie tylko z maluchem, ale i domem. Musi też w tym całym rozgardiaszu czasowym znaleźć czas dla siebie by umyć włosy i wklepać ulubiony krem. Może lubić swoje zadania, ale ma prawo być totalnie wykończona. Zakładając optymistyczny scenariusz, że co weekend maluch spędza czas z dziadkami taka mama może chociaż jeden dzień nie robić nic. Czy robiąc tak co tydzień od roku można stwierdzać depresję? A no nie…bo tak samo jak może faktycznie na nią cierpieć tak z takim samym prawdopodobieństwem można ją wykluczyć po tych danych. Sporo rodzin jednak na takich informacjach się opiera „bo my widzimy, że ona leży i nic nie robi„. Jeśli ten jeden dzień nic nie robienia (co w moim skromnym uznaniu i własnej praktyce, każdy powinien sobie sprezentować) ładuje ją do kolejnego pracowitego tygodnia, w który „wchodzi” z uśmiechem to niech ona nam się smuci, narzeka i śpi ile chce ten jeden dzień ALE, jeśli przez cały tydzień taka kobieta funkcjonuje jak robot od zadania do zadania – sprawdźmy to. Być może bez bodźca i zadań, które są już dla niej automatyzmami nie wie zupełnie co zrobić ze swoim życiem. To już poważny powód do rozważenia, czy aby na pewno jest wszystko w porządku.
„To gdzie jest ta granica”, zapytacie?
Kilka dni smutku przeleżanego w łóżku nie jest tak diagnostyczne jak:
- Niemożliwe wręcz zmobilizowanie się do zrobienia czegokolwiek (nawet herbaty). Dana osoba ma wrażenie, że jeśli weźmie jeszcze jedno zadanie na siebie to rozsypie się jak domek z kart i nie będzie co zbierać. Wszystkie zdania, nawet tak z punktu widzenia zdrowej osoby jak wstanie z łózka, zrobienie sobie śniadania, poranna toaleta to wyczyn dla osoby chorej na depresję.
- Niechęć do spotkań towarzyskich i sukcesywne pomniejszanie się kręgu znajomych. Ludzie przestają być obiektem zainteresowań i mogą na tym polu pojawić się nawet sytuacje konfliktowe np. przy wyjściu na uroczystości rodzinne bądź przy niezapowiedzianym gościu.
- Permanentne przeżywanie smutku lub przygnębienia aż do zaprzestania identyfikowania jakichkolwiek emocji tzw. „pustka”, która daje poczucie bezgranicznej bezradności wobec depresji. Często pacjenci mówią o „lewitowaniu w powietrzu”, gdzie nie czują gruntu pod nogami i „szarpią się w nicości”.
- Brak czerpania przyjemności z różnych rzeczy, które wcześniej były jej źródłem.
- Uczucie ciągłego zmęczenia i spanie zbyt długo lub problemy ze snem.
- Myśli samobójcze – ten punkt powinien spowodować natychmiastowe udane się do psychiatry lub do szpitala!
Czy taka osoba serio wyłącza się z życia społecznego?
Depresja jest teraz bardzo powszechna i z dużym prawdopodobieństwem macie taką osobę wśród swoich bliskich, w pracy, spotykacie je uśmiechnięte w galerii handlowej. To co jest opisane wyżej to skondensowane kryteria diagnostyczne, ale okiem praktyka nie jestem w stanie dać wam obrazu osoby chorej na depresję. W gabinecie pojawiają się przeróżne osoby. To może być Twój wiecznie uśmiechnięty tata, albo ciocia, która w domu ma zawsze świeże ciasto. To może być kasjerka na stacji benzynowej, albo gwiazda filmowa czarująca nas swoim najpiękniejszym uśmiechem z czerwonego dywanu. Wykładowca, inżynier, mechanik, psycholog, lekarz… Depresja nie ma twarzy, nie ma zawodu, nie zna podziału na klasy społeczne.
Czy to chandra, czy melancholia – nie zastanawiaj się. PYTAJ, REAGUJ, ROZMAWIAJ. Osoby cierpiące na depresję z racji swoich zniekształceń oraz spowolnienia procesów poznawczych, automatyzmów, wielkiego krzyku krytyka wewnętrznego i poczucia, że nie ma dla nich ratunku często cierpią w ciszy jednocześnie dając Ci swój szeroki uśmiech. To Twoja reakcja, prośba, umówienie wizyty u psychiatry jest często przełomem dla takiej osoby. To jej gotowość do zmiany jest najważniejsza w całym procesie leczenia, ale często mija pięć a nawet dziesięć i więcej lat zanim ktoś pojawia się w progu specjalisty. Ile można zaoszczędzić cierpienia odpowiednio szybką reakcją. Reaguj, nawet jeśli masz wątpliwości to lepiej mieć negatywną diagnozę niż z niepokojem obserwować jak dana osoba coraz bardziej zamyka się w sidłach depresji.